W modzie co chwilę trzeba stawiać czemuś czoła: to pragnieniu nowości, to poszanowaniu historii. I o ile wszyscy projektanci (miejmy nadzieję) starają się tworzyć coś nowego, to dawno nie mieliśmy na wybiegach tak wielu powrotów do przeszłości jak w tym sezonie. Ale wśród nich jeden Raf Simons nie trzyma się archiwów zbyt kurczowo (jak pewien były projektant Diora), dzięki czemu kolekcja, którą pokazał w piątkowe popołudnie, jest tak wyjątkowa.
„Pomysł polega na podważeniu tego, co ludzie myślą o współczesnej modzie ?’ można było przeczytać w pokazowych broszurach. ?’ Dużo nowocześniejsza niż odświeżony styl poprzedniej dekady wydała się podróż w odległą przeszłość”. Simons podąża za ciosem kolekcji haute couture, którą pokazał latem, i dalej kroczy szlakiem kostiumowych inspiracji. Tradycyjne, starodawne krawiectwo przetłumaczył więc na zrozumiały dla współczesnych klientek, bardziej sportowy i łatwiejszy w noszeniu język. I było to wielkim zaskoczeniem nawet dla branży, w której od projektantów ciągle oczekuje się pomysłowości. Uwierzcie w to lub nie, ale raz na sto lat powstaje coś, przy czym warto zatrzymać się dłużej. Simons cofnął się więc do XVIII wieku i wprowadził w naszą erę Robe à la Française: jeden z najsłynniejszych przykładów strojów nadwornych w historii.
Właśnie tak mógłby wyglądać dowolny wtorek w Wersalu niecałe 300 lat temu – Raf Simons go tylko lekko odświeżył, wygładził i uprościł w sposób, w który tylko on potrafi. Przy dźwiękach elektro (Loss Ike Yard w wersji Regisa), w sterylnie białym namiocie na dziedzińcu Luwru, mogło się wydawać, że rewolucji francuskiej nigdy nie było… Jakbyśmy zobaczyli wielką europejską potęgę na nowo.
Credits
Text Anders Christian Madsen
Photography Sophia Carre