O ile album Ridgersa może służyć jako pamiątka po tamtych czasach, kulturze i modzie, to jego kolekcja fotografii przypomina przede wszystkim o odwiecznym młodzieżowym rytuale strojenia się i wychodzenia na miasto. W swojej karierze Ridgers robił nie tylko portrety nieznajomym – jak te umieszczone w książce – ale może się też pochwalić współpracą z największymi postaciami literatury, muzyki i filmu. Wybraliśmy się do londyńskiego Muzeum Wiktorii i Alberta na spotkanie z mężczyzną, który „zawsze chowa się poza kadrem”, żeby posłuchać o różnicach między kiedyś a teraz, o anonimowości i o tym, jak technologia kształtuje młodych.
Czy we współczesnym Londynie działają jeszcze jakieś subkultury, czy to tylko echo przeszłości do oglądania w albumie?
Myślę, że wciąż tu są. Ostatnio przez tydzień chodziłem po Soho, robiłem zdjęcia na Instagram i nie miałem zbytnich problemów, żeby znaleźć fajnie wyglądających ludzi – jeśli się przyjrzeć, wydaje się, że cały czas jest tak samo. Warto też pójść do klubu albo na jakieś wydarzenie. Gdy się przypatrzysz, na pewno ich zobaczysz.
Czy czujesz, że integrujących się grup jest coraz mniej, chociaż młodzi wciąż mają potrzebę wyrażania siebie?
Tak, i myślę, że teraz podział młodzieży na grupy jest mniejszy niż kiedyś. Nic nie ma szansy rosnąć niezauważonym. Media społecznościowe ujawniają wszystko. Jeśli dzieje się cokolwiek ciekawego, ktoś wrzuca to do sieci i nagle wszyscy o tym wiedzą i od razu ktoś zaczyna to krytykować. Te grupy nie mają praktycznie szansy rozwijać się na uboczu. Gdy w Soho w ’78 roku powstał Billy’s (kultowy londyński klub, w którym ukształtował się ruch Blitz Kids – red.), prasie zajęło półtora roku, żeby o tym napisać, a w tym czasie wszystko zdążyło się już zmienić.
W przeszłości skupiałeś się na portretowaniu nieznajomych osób, teraz na swoim Instagramie często tagujesz fotografowanych ludzi. Lubisz ich poznawać?
Social media są pod tym względem genialne, pozwalają wejść z ludźmi w interakcję. To przecież nie jest tak, że tylko chodzę po mieście, szukam ciekawych ludzi, żeby ich wykorzystać i zapomnieć. Media społecznościowe pomogły mi też ze starymi zdjęciami. Gdy przeglądałem swoje archiwa, pytałem ludzi, czy znają osoby ze zdjęć, czy one dalej funkcjonują w tym światku, czy nie. Dowiedziałem się wielu ciekawych rzeczy o niektórych z moich dawnych modeli.
Londyn odgrywa wielką rolę w twoich pracach. Czy jego komercyjny i kulturowy rozwój zmienił ludzi, których spotykasz?
Pewnie tak, czasy się zmieniły. Coraz trudniej znaleźć niektórych, bo wszystkich jest tak dużo. Ale nadal możesz trafić na prawdziwych londyńczyków, musisz tylko wiedzieć, gdzie szukać. Tym, co naprawdę komplikuje sprawę, jest powszechna świadomość tego, co oznacza bycie fotografowanym. Ostatnio na Carnaby Street spotkałem parę w średnim wieku, spytałem, czy mógłbym zrobić im zdjęcie. Nie byli chętni, ale gdy udało mi się ich przekonać, jeden z nich powiedział: „Pamiętaj, żeby nie wstawiać tego na Facebooka”. Dwóch dorosłych facetów, ubranych zupełnie jak modsi, chodziło sobie w tę i z powrotem po Carnaby… Na pewno chcieli być oglądani – a ja pragnąłem tylko im pomóc.
Twoja twórczość przedstawia zarówno nieznajomych, jak i prawdziwe sławy. Traktujesz je tak samo, jakbyś fotografował ludzi na ulicy?
Nie, to wygląda zupełnie inaczej. Przy kimś sławnym nie możesz się po prostu schować za aparatem. Musisz sprawić, żeby wasze osobowości się zgrały. Gdy robiłem portrety na mieście i w klubach, byłem tylko obserwatorem tego, co się działo. Jeśli już musiałem coś powiedzieć, to: „Czy mógłbyś, proszę, stanąć tutaj?”. Jeśli spróbujesz tego ze znanymi, mogą cię zignorować. Gdy zaczynałem, robiłem pierwsze zdjęcia zespołów rockowych – było strasznie: stałem i pstrykałem, cokolwiek by robili.
Na koniec: czy wśród tych wszystkich subkultur, które spotkałeś, była jakaś, której czułeś się częścią, czy jednak zawsze pozostawałeś poza ich światem?
Nie byłem poza światem, ale nigdy też nie byłem częścią żadnej z subkultur. Starałem się być skinheadem, albo raczej tandetną wersją skinheada, gdy miałem 16-17 lat. Niestety, nosiłem okulary, więc nie mogłem się bić. Nie stać mnie było na specjalne ubrania. I nie miałem też żadnych znajomych skinheadów. Czułem nić porozumienia z wieloma osobami, którym robiłem zdjęcia, ale w późnych latach 70. i wczesnych 80. w subkultury zaczęła się mieszać skrajna prawica. W latach 60. nic takiego nie miało miejsca.
Credits
Text Ryan White
Photography Derek Ridgers
78-87 London Youth by Derek Ridgers in collaboration with Roundel By London Underground